sobota, 9 lutego 2013

Prolog.

Odbierając swój bagaż odetchnęłam z ulgą. Ostatnimi czasy tyle mówiło się o jego chwilowym zniknięciu lub też całkowitej stracie z powodu sporadycznych jednak trzeba przyznać nieprofesjonalnych działań ludzi obsługujących lotnisko. Ostrożnie przemieszczałam się w tłumie pasażerów spieszących się, lub też dopiero przybyłych i nie mogących się odnaleźć w nowym miejscu. Nie wiedzieć czemu zatrzymałam się a moje błyszczące niebieskie oczy chłonęły każdy, nawet najmniejszy szczegół tak dobrze znanego mi lotniska w Monachium. Komuś upadł bilet, ktoś nie krył emocji bo gdzieś zapodział mu się bagaż… Choć nie było mnie tu tyle czasu nic się tutaj nie zmieniło, wręcz mogłabym przysiąść, że byłam tu zaledwie wczoraj. Wciąż rozglądałam się w poszukiwaniu znajomych, tak bliskich mi twarzy, ale na próżno. Czyżby o mnie zapomnieli? Przecież poinformowałam ich o swoim przyjeździe nie wcześniej, jak dwa tygodnie temu. Westchnęłam cicho i chwyciłam rączkę od swojej nowej, zaskakująco pojemnej walizki ale napotkałam opór. Co jest? Pomyślałam i nieco rozdrażniona odwróciłam się za siebie, wzrokiem napotykając tym samym na sylwetkę wysokiego bruneta z rozbawieniem wstrzymującego ruch mojej walizki. Przez chwilę patrzyłam w jego intensywne niebieskie oczy – lustrzane odbicie moich własnych jakbym szukała potwierdzenia, że to jednak nie sen, że naprawdę tu jest. Moja jasna twarz dotychczas pogrążona w odrobinę zawiedzionym wyrazie natychmiast się ożywiła, przywołując tym samym szeroki, charakterystyczny dla mnie uśmiech, który według mojego ojca przyprawiał o drżenie nie jedno męskie serce.
– Mario! – Krzyknęłam i natychmiast rzuciłam się w ramiona brata ściskając go tak mocno, jakbym bała się, że mi ucieknie.
– Spokojnie, mała. Chyba nie chcesz mnie udusić. – Jej uszu dobiegł przyjemny, męski, lekko rozbawiony baryton brata.
– A może chcę? – Rzuciłam przekornie odsuwając się od niego na tyle, by móc jeszcze raz spojrzeć w jego wesołe oczy.
– Mamo! Tato! – Krzyknęłam entuzjastycznie na widok rodziców i nie czekając odstąpiłam na chwilę od brata i uściskałam ich oboje naraz. Tak długo ich nie widziałam, a jak bardzo za  nimi tęskniłam.
Ostatnie lata spędziłam w Madrycie. Z powodu wielu obowiązków nie miałam czasu na częste przyjazdy do Niemiec. Studia w stolicy Hiszpanii były dla mnie szansą której nie mogłam zmarnować, dlatego musiałam zdobyć się na wiele wyrzeczeń – chociażby rozstanie z rodziną, z przyjaciółmi. Musiałam opuścić kraj, w którym się urodziłam i który tak bardzo kochałam. Właściwie nie było aż tak źle. Miałam szczęście, ponieważ dane mi było zamieszkać z młodszą siostrą mojego taty w samym centrum Madrytu. Dotąd nie znałam jej za dobrze, ale szybko odnalazłyśmy wspólny język. Była tylko kilka lat starsza ode mnie. W wolnych chwilach pomagałam jej w opiece nad dziećmi – dwójką uroczych, czarnowłosych chłopców, którzy przy mojej drobnej pomocy przekształcili część ogrodu na boisko. Z uśmiechem wspominam wszystkie „mecze” jakie się na nim rozgrywały.
– A gdzie…? – Nie dokończyłam, ponieważ ktoś zaskoczył mnie poprzez zasłonienie mi oczu rękoma. Były drobne i delikatne, nie miałam wątpliwości kto to.
– Silvia?! – Było to raczej stwierdzenie niż pytanie sformułowane w czasie kiedy odwróciłam się w jej stronę. Tak! Nie myliłam się. Miałam przed sobą piękną brunetkę a jej duże, brązowe oczy skoncentrowane były na mojej osobie.
– Tak się cieszę, ze wreszcie cię widzę. – Powiedziała delikatnie całując mnie na przywitanie w policzek. Silvia Meichel była moją najlepsza przyjaciółką jeszcze zanim zaczęła spotykać się z Mario. Odkąd tylko pamiętam traktowałam ją jak siostrę, której nigdy nie miałam i której mogłam powierzyć wszystkie swoje problemy, duchowe rozterki jak radosne epizody z mojego życia. Obawiałam się, że po moim wyjeździe nasza przyjaźń może ulec przedawnieniu, ale na szczęście nic takiego nie miało miejsca. Codziennie do siebie mejlowałyśmy, dzwoniłyśmy wymieniając się gradem informacji, opowiadając jak nam minął dzień przez co wydawałam krocie na zapłatę rachunków telefonicznych ale nie żałowałam. Dzień bez wiadomości, głosu Silvii był dniem straconym. Czułam się wspaniale wiedząc, że ją mam, że dba o mojego brata i resztę rodziny pod moją nieobecność. Tak bardzo pragnęłam ją uściskać aż wreszcie nadarzyła mi się ku temu okazja a ja jej nie zmarnowałam.
Tata i Mario zgodnie chwycili moje bagaże jednocześnie cicho narzekając na ich ilość a ja w towarzystwie najlepszej przyjaciółki i mamy ruszyłam w stronę parkingu.
– Jak podróż? – Zapytała jak zwykle żądna informacji brunetka.




– Bardzo dobrze – Odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – chociaż myślałam, że zdrzemnę się w czasie lotu, jednak miły starszy pan uniemożliwił mi to w dość… uciążliwy sposób. Strasznie chrapał, ale kiedy nie spał zasypywał mnie ciekawymi opowieściami ze swoich młodzieńczych lat i informacjami o córce, która również mieszka w Niemczech. Tak bardzo przypominał mi dziadka. – Stwierdziłam patrząc na mamę, która od jakiegoś czasu dziwnie mi się przyglądała. 
– Och córeczko! Zmizerniałaś! – Wydusiła z siebie wreszcie mama a ja posłałam jej jedną z kilku wersji spojrzenia „chyba sobie żartujesz”.
– Ciocia Megan – a właściwie po prostu Megan, bo tak na jej własną prośbę zwracałam się do niej w czasie pobytu w Hiszpanii – dobrze mnie karmiła. Ba! Wręcz wymuszała na mnie jedzenie, twierdząc, że nie zamierza potem słuchać zrzędzenia starszego brata jak to prawie zagłodziła jego małą dziewczynkę na śmierć. – Mimowolnie złapałam się za brzuch wspominając jej pyszne obiady. Wspaniale gotowała, to trzeba było jej przyznać, jednak w bardzo dużych ilościach, jak dla batalionu wojska a my dosłownie musieliśmy się tego wszystkiego pozbyć, najlepiej umiejscawiając to w naszych żołądkach.
– Mam wrażenie, że wyglądam jakbym była w ciąży. Chyba będę musiała jakoś zgubić te kilogramy. – Spojrzałam wymownie na dziewczynę brata a w mojej głowie narodził się pomysł wspólnego joggingu lub popołudniowych wyjść na siłownię.
– Nawet o tym nie myśl. – Szepnęła w odpowiedzi a ja z udawaną powagą zmrużyłam powieki jakbym chciała jej coś przekazać, coś, co mniej więcej mogło znaczyć „nie daruję ci tego”.
– Właśnie! Puk, puk! Jest tam kto? – Schyliłam się nieznacznie lekko trącając palcem płaski brzuch przyjaciółki. – Tak marzy mi się bratanek… albo bratanica. – Zrobiłam rozmarzoną minę wyobrażając sobie Mario Juniora albo uroczą kopię Silvii.
– Wszystko w swoim czasie. – Powiedziała przyszła pani Gomez najspokojniej jak tylko umiała.
– Cóż, czyli w najbliższej przyszłości nie doczekam się wnucząt.. A może to i lepiej? Jestem jeszcze za młoda aby zostać babcią. – Wtrąciła się moja matka niby od niechcenia, ostentacyjnie poprawiając i tak nienaganną według mnie fryzurę i patrząc to na mnie, to na swoją przyszłą synową. Silvia zapewne tak jak ja poczuła się nieco zawstydzona, skrępowana nie tyle wyrazem twarzy co słowami jakie wydobyły się z ust jej przyszłej teściowej. Jednak ja wychwyciłam w nim lekki zawód. Ach, moja kochana mama. Mogła udawać, ale ja znałam ją lepiej niż ona sama. Domyślałam się, że widziała mnie w tak urzekającym zestawieniu jak mąż i trójka dzieci. Podobny schemat tyczył się mojego kochanego braciszka.

Mario już kończył pakować mój obszerny bagaż do swojego nowego, bajecznie drogiego samochodu kiedy do nich dołączyłyśmy.
– Chyba zabiorę się z rodzicami, nie chciałabym wam przeszkadzać, gołąbeczki. – Powiedziałam rozbawiona a kiedy wzrok owej dwójki zatrzymał się na mnie poruszyłam brwiami. Otworzyłam drzwi samochodu rodziców by móc usadowić się wygodnie na tylnim siedzeniu. Zanim się obejrzałam już byliśmy w drodze do domu. Dopiero teraz doceniałam każdą chwilę spędzoną z rodzicami. A pomyśleć, że jako nastolatka narzekałam na to, że non stop wtrącają się w moje życie. Jaka byłam nie mądra.
– Co u Megan? – Zapytał ojciec a nasze spojrzenia spotkały się we wstecznym lusterku.
– Marudzi, że zbyt rzadko ją odwiedzasz. – Odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Poza tym wiele mi opowiadała o waszym dzieciństwie. Wcale nie byłeś tak grzeczny jak mi wmawiałeś! I wiedz, że wiem! – Starałam się by mój głos zabrzmiał z wyrzutem ale nic takiego nie miało miejsca. Podejrzewam, ze zabrzmiało to zabawnie. Nigdy nie potrafiłam zachować powagi kiedy miałam go przy sobie tym bardziej po tylu szczegółach o jakich dowiedziałam się od jego siostry a jakie on próbował przede mną „zataić”
– Jak ci się podobało życie w Hiszpanii? – Ojciec szybko zmienił temat. – Nie chcesz nam kogoś przedstawić? Twoja matka będąc tam tylko na wakacjach oczarowała mnie swoim urokiem i przywiozła do Niemiec jako pamiątkę, z którą już nigdy się nie rozstała. – Mrugnął do mnie a ja zaskoczona jego słowami nie wiedziałam co odpowiedzieć. Nie, historie o ich cudownym poznaniu znałam już na pamięć. Bardziej zaskoczył mnie fakt, że spodziewał się, że nie wrócę sama.
– Och Arthurze, daj jej spokój. Ma jeszcze czas. – Głos zabrała matka za co byłam jej ogromnie wdzięczna. Cieszyło mnie, że najwidoczniej rozumie moje położenia.
– Kochanie.. My w jej wieku…  – Nie dokończył widząc na twarzy mamy jeden z tych uśmiechów, których ja nigdy nie potrafiłam rozszyfrować i złożył na jej ustach przelotny pocałunek.
– Taatooo! – Odezwałam się specjalnie przedłużając wyraz. – Patrz gdzie jedziesz! – Skarciłam go, lekko trącając go przy tym w ramię.
– Dobrze, już dobrze. – Usłyszałam w odpowiedzi.
– A co do… – Urwałam starając się znaleźć odpowiednie słowa jakimi mogłabym wyrazić moje plany. – na pewno w przyszłości dochowacie się gromadki ślicznych, rozwrzeszczanych wnucząt, które zapewne razem z Mario zwalimy wam na głowę z natłoku własnych obowiązków, i które będziecie mogli do woli rozpieszczać ale na razie chciałabym zająć się pracą, realizowaniem własnych marzeń, okej? A w Madrycie studiowałam – specjalnie zaintonowałam to słowo – a nie polowałam na męża. – Wywróciłam oczami a ojciec o mało co nie zakrztusił się miętówką. Mama klepnęła go kilka razy w plecy stwierdzając, że to pewnie nic poważnego.
Wysiadłam z samochodu a moim oczom ukazał się stary – należący bowiem od wielu pokoleń do rodziny Bursche dom – ale w całkiem dobrym stanie w wyniku kilku drobnych, aczkolwiek bardzo istotnych zmian jakie wprowadziła pani architekt czyli moja matka by żyło nam się w nim jeszcze przyjemniej. Wiązało się z nim tyle wspomnień, które oglądałam teraz w swojej głowie niczym pokaz slajdów. A na jednym z nich ten oto chodnik przed domem, na którym któregoś lata starłam kolano potykając się o jedną z zabawek Mario. Na drugim sytuacja jak kiedyś przez przypadek przycięłam mu palec drzwiami co równało się z jego krótką, aczkolwiek bardzo głośną histerią. Na kolejnych – okno wychodzące z łazienki przez które wymykaliśmy się na imprezy; weranda na której potrafiliśmy w nocy siedzieć godzinami opowiadając sobie dla rozrywki straszne historie; strych, na którym przyłapałam Mario na paleniu papierosów, całe szczęście, że teraz porzucił ten paskudny nałóg; pozostałości domku na drzewie, który budowaliśmy z bratem przez całe wakacje. Na wspomnienie o mojej słynnej przygodzie z młotkiem uśmiechnęłam się do siebie i chwyciłam klamkę by móc choć na chwilę z powrotem powrócić do przeszłości. Zostawiłam płaszcz w przedpokoju a kiedy skierowałam się do mojego ulubionego pomieszczenia – do zawsze jasnego, przestronnego salonu, wprost oniemiałam z wrażenia. Moje oczy przykuł wielki transparent z kolorowym napisem „witaj w domu” a grupka znajomych twarzy wykrzyczała jak to zwykle bywa nierówne, nieco przedłużone słowo „niespodzianka”. Nie wiedziałam co powiedzieć. Byli tu wszyscy, koleżanki ze szkoły, sąsiedzi, połowa reprezentacji Niemiec z dziewczynami a w niektórych przypadkach żonami. 
– Jesteście niesamowici. Dziękuję za tak miłe przyjęcie. Tak bardzo mi was brakowało. – Wydukałam a w moich oczach pojawiły się łzy. Nie sadziłam, że rozkleję się w takim momencie. Nigdy nie należałam do szczególnie wrażliwych osób. Claudia, spokojnie, teraz już wszystko będzie tak jak dawniej, a nawet lepiej. Pomyślałam i opuszkami palców otarłam łzy.
– Lisa, Thomas, co u was? – Przywitałam się po czym podziękowałam im za kwiaty. Nie zdążyłam dłużej z nimi pogadać, bo u mojego boku pojawili się Mats i Cathy a później Sami i Lena.
– Jak tak dalej pójdzie, to mój dom zamieni się w kwiaciarnię. – Zażartowałam wymieniając z nimi uściski.
– Jaka fajna zmiana! Sarah, jak ładnie ci w nowym kolorze. – Stwierdziłam szczerze poprawiając jej za ucho jeden z zabłąkanych kosmyków kiedyś blond a teraz ciemnych włosów.
– No, mała. Urosłaś. – Stwierdził z wyraźnym rozbawieniem Manu, które można było dostrzec nie tylko w jego uśmiechu ale i oczach po czym przyciągnął mnie do siebie.
– Uwielbiam te twoje mądre spostrzeżenia. – Odpowiedziałam przekornie pokazując mu przy tym język.
Nie wiem jak, ale wyczułam jego obecność. Odwróciłam głowę a długie, blond loki musnęły moje blade oblicze. Moim oczom ukazała się sylwetka Bastiana. Delikatnie wydostałam się z uścisku Neuera posyłając mu przepraszające spojrzenie i dołączyłam do Schweinsteigera. Otoczona gośćmi nie mogłam wcześniej wyłapać w tłumie jego twarzy. Może dopiero przyszedł? Tak się bałam, że jednak nie zdecydował się wziąć udziału w tym szalonym „przedsięwzięciu” zorganizowanym przez moją rodzinę. Nigdy nie kryłam, że jest ważną postacią w moim życiu, jednak przed wyjazdem coś się między nami popsuło. Miałam wrażenie, że jest temu w jakiś sposób przeciwny, ale nic nie mówił.
– Buenos días. Cómo estás? – Zagadnął wręczając mi bukiecik czerwonych tulipanów, dokładnie takich jak lubię i z pewną dozą niezręczności jaka przejawiała się również w moim zachowaniu pocałował mnie policzek.
– Bien. – Odparłam cicho tuląc głowę do jego klatki piersiowej.
– Może ja to wezmę? – Wtrąciła się Kathrin wymuszając przy okazji na Mesucie podanie wazonu po czym zabrała ode mnie kwiaty. Posłałam jej pełnie wdzięczności spojrzenie, po czym skierowałam swój wzrok na przystojną twarz Bastiana. 

1 komentarz: