wtorek, 19 lutego 2013

Zwei, czyli nic nie kończy się dobrze.

Świszczący gwizdek głównego arbitra zakończył mecz. Wśród włoskich kibiców wybuchła jeszcze większa wrzawa. Śmiali się, przekrzykiwali śpiewając coś po włosku. Ich twarze promieniały radością, oczy były pełne nadziei, że uda im się jeszcze wygrać Euro.   
A my?
My wciąż nie mogłyśmy uwierzyć w to, co się stało.
To było jak w nieudanym śnie, z którego pragnęłam się jak najszybciej obudzić. Pragnęłam, by mnie ktoś uszczypnął. 20 i 36 – te minuty meczu były dla mnie jak ciosy w samo serce, a wszystko to, za sprawą czarnoskórego napastnika Włoch – Mario Balotelliego, który dwoma celnymi strzałami na bramkę Manuela dał swojej reprezentacji prowadzenie. Całkowicie zachwiały one moimi wyobrażeniami, co do dzisiejszego, już drugiego, półfinałowego spotkania, które miało przesądzić o dalszych losach naszej drużyny.
 I przesądziły. Choć staraliśmy się do końca bramka z karnego pozostała dla nas tylko honorową. Nadal nie mogąc pojąć tego, co się stało skierowałam swoje spojrzenie na twarz przyjaciółki. Ładna, zazwyczaj zwieńczona szerokim uśmiechem ujawniającym rząd śnieżnobiałych zębów, twarz Silvii zastygła teraz w nieokreślonym wyrazie, ale jej duże brązowe oczy były wypełnione łzami. Jedna z nich spływała właśnie po policzku. Otarłam ją kciukiem najdelikatniej jak tylko umiałam. Tak bardzo chciałam coś powiedzieć, coś, co przyniosłoby nam ulgę, pocieszyło, ale nie wiedziałam co. Zamiast tego wszystkie swoje emocje zamieniłam w uścisk, w którym otoczyłam dziewczynę brata. Złość już dawno zamieniła się w żal, że ten świetnie zapowiadający się dla nas półfinał zakończył się tak, a nie inaczej.
– Dziewczyny, głowa do góry. – Odezwała się Kathrin odstępując od Leny i dołączając do naszej dwójki. – Dobra, chyba nie będziemy tu tak stać, nie? Chłopcy nas teraz potrzebują. – Podjęłam swoim nieco zachrypniętym tonem, wciąż wpatrując się w murawę boiska i znajdujące się na niej biało czarne postacie. Tak bardzo chciałam znaleźć się tam teraz przy nich. Chwyciłam swoją torebkę i dłoń Silvii, po czym razem ruszyłyśmy na dół. Błądziłyśmy wśród korytarzy, przepychałyśmy się przez tłumy kibiców i byłyśmy już niemal u celu, kiedy grupa stewardów zagrodziła nam drogę. Kathrin posłała jednemu z nich takie spojrzenie, że na jego miejscu nie tylko bym ją przepuściła, ale też w jak najszybciej ewakuowałabym się ze stadionu. Ale kto potraktowałby poważnie tą krótkowłosą brunetkę, która nawet w szpilkach sięgała Neperowi tylko do ramion? Właśnie. Gilch była niepozorna, ale miała charakterek, umiała pokazać pazur, jeśli tylko znalazła się ku temu okazja. Lepiej było nie nadeptywać jej na odcisk, bo mogło się to skończyć źle. Poszperałam w torbie i odetchnęłam z ulgą, kiedy pośród wielu potrzebnych rzeczy, jakie może zmieścić kobieca torebka, znalazłam swój służbowy identyfikator. Dosłownie machnęłam nim przed oczami jednego ze stewardów i ruszyłam w stronę boiska. – Claudia. – Rzuciła podenerwowanym a zarazem błagalnym tonem Silvia. Odwróciłam się a blond loki musnęły moje blade oblicze, na którym teraz malowało się wyraźne zniecierpliwienie przemieszane ze wściekłością na pracowników stadionu. – One są ze mną. – Z ust Kathrin wydostało się wyraźne chrząknięcie, które zwróciło uwagę jednego ze stewardów. – A tak poza tym, to czy panowie gazet nie czytają? – Już miałam zrobić im wykład o przedstawicielkach WaG’s kiedy kątem oka pochwyciłam sylwetkę Bastiana. Ruszyłam w jego stronę, po drodze napotykając brata. – Mario, tak mi przykro. – Wyszeptałam mu do ucha jednocześnie tuląc go do siebie. – Pogadamy później. – Dorzuciłam widząc zbliżającą się do nas Silvię. Właśnie, Mario miał Silvię. W tym momencie nie martwiłam się o niego tak bardzo jak o Schweiniego.  Moje spojrzenie przykuł zawodnik z numerem 8. Dopiero, kiedy Khedira wyciągnął ku niemu rękę a tamten podniósł się z murawy, zorientowałam się, że to nie kto inny, tylko Ozil. Był kompletnie przybity, tak jak na Euro w 2008 roku. A było tak blisko…


Kiedy znalazłam się przed Bastianem nie do końca wiedziałam jak mam się zachować. Widok jego pogrążonych w smutku, niebieskich oczu doprowadzał mnie niemal do łez. Piłka nożna była dla niego wszystkim. Uwielbiał to, co robił i nie krył tego. Zawsze, nawet w najcięższych momentach dawał z siebie wszystko jakby do końca wierzył, do końca miał nadzieję, że uda mu się coś zmienić. Podziwiałam w nim tę gotowość do walki i wiarę, we własne możliwości, wiarę, że może dokonać niemal wszystkiego. Bez słowa przytuliłam się do niego i pocieszająco pogładziłam go po plecach. Zamknęłam oczy i wsłuchiwałam się w jego nierówny oddech. Nawet nie wiem, ile tak staliśmy, każda sekunda wydawała się trwać w nieskończoność. Otworzyłam oczy by zbadać sytuację na boisku. Kiedy mijał nas Mesut nasze oczy się spotkały. Jego zawiedziona, pogrążona w bólu twarz przybrała teraz grymas, którego nie potrafiłam zidentyfikować. Miałam wrażenie, że Ozil nieszczególnie darzył mnie sympatią i nie zamierzał tego specjalnie ukrywać. W jego obecności nie wiedzieć czemu czułam się jak intruz próbujący wedrzeć się do ich wyizolowanego, poukładanego świata. Ale przecież oni wszyscy byli dla mnie jak rodzina… 
Usłyszałam ciche chrząknięcie. Poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. Zdezorientowana odsunęłam się od Bastiana. To Daniel Jansen, operator kamery. Westchnęłam.  Nie chciałbym przeszkadzać, ale.. – Powiedział żywo i kiwnął wymownie głową w stronę włoskich piłkarzy.  – Jasne, już idę. – Spojrzałam na Bastiego i ścisnęłam mocniej jego dłoń. – Przepraszam. – Szepnęłam bezgłośnie a on mrugnął tylko na znak, że mnie rozumie. Musnął wargami mój policzek i skierował się w stronę szatni. – Mundial w Brazylii jest nasz. – Rzucił obracając się przez ramię a na jego twarzy, mogłabym przysiąść, zawidniał uśmiech, ten uśmiech, który tak lubiłam.
Poprawiłam czarną marynarkę. Opuszkami palców wytarłam łzy nagromadzone w kącikach oczu. Poprawiłam makijaż a włosy pozostawiłam w artystycznym nieładzie. Heidi podała mi mikrofon i zajęła się tymi wszystkimi kabelkami, z którymi ja teraz nie potrafiłam dać sobie rady. Wzięłam kilka głębszych oddechów i skierowałam się w stronę obiektywu kamery. Na twarz przywołałam jeden z tych służbowych, teraz nieco wymuszonych uśmiechów i uniosłam mikrofon. – Dzień dobry państwu, mam przyjemność gościć na Stadionie Narodowym w Warszawie, gdzie właśnie zakończył się drugi półfinałowy mecz zakończony zwycięstwem włoskich piłkarzy. A ze mną Gianluigi Buffon. Wybitny włoski bramkarz a do tego jak państwo doskonale wiedzą kapitan reprezentacji. Jak ocenia pan dzisiejszy mecz? Czy spodziewaliście się wygranej? – Spytałam już po włosku, wyciągając mikrofon w jego stronę. – Czy się spodziewaliśmy? Tak bym tego nie nazwał. Mieliśmy nadzieję, marzyliśmy o możliwości zagrania w finale Mistrzostw Europy, dlatego od początku podjęliśmy walkę. Dawaliśmy z siebie więcej niż 100%. Być może brzmi to banalnie, ale prawdziwie. Każdy mecz był szansą, a Włosi szans nie marnują, zazwyczaj. – Na jego twarzy pojawił się jeszcze szerszy uśmiech. – Czy Niemcy byli dla was łatwymi przeciwnikami? –  Nie, to jedna z najlepszych drużyn doskonale zdająca sobie sprawę ze swoich umiejętności, a przede wszystkim potrafiąca wykorzystywać je w praktyce, z wieloma utalentowanymi piłkarzami, budzącym respekt trenerem. Gra była zacięta, ale dzisiaj to my okazaliśmy się lepsi. – Jak czuje się pan przed starciem z Hiszpanami? – Świetnie. Nie wiem, czy zdobędziemy Mistrzostwo, ale jestem dumny z tego, co osiągnęliśmy. – Mario Balotelli to dosyć kontrowersyjna postać, niezaprzeczalnie bohater dzisiejszego meczu, co pan może o nim powiedzieć? – To bardzo młody zawodnik, jak widzimy pełen zapału, motywacji, rządny sukcesów. Naprawdę ciężko nad sobą pracuje, dlatego wróżę mu  świetlaną przyszłość. – Od pewnego czasu w prasie krążą plotki o pana rzekomym odejściu z Juventusu. Czy to rzeczywiście prawda? – Nie, chciałbym to przy okazji zdementować. Juventus to dla mnie coś więcej niż klub, chciałbym grac tam do końca swojej kariery a tego przynajmniej na dzień dzisiejszy nie przewiduję na najbliższe kilka lat. – Dziękuję za poświęcony czas. Serdecznie gratuluję wygranej i życzę dalszych sukcesów, nie tylko na Euro. – Rzekłam ściskając dłoń bramkarza, po czym ponownie skierowałam się w stronę kamery. – Dla państwa ze stadionu w Warszawie, Claudia Gomez. – Mamy to! Daniel uniósł kciuk w górę a ja uśmiechnęłam się do niego ciepło.  Choć na chwilę zapomniałam o targających mną emocjach.
– Skarbie, tutaj jesteś. – Moje uszy pochwyciły aksamitny, pełen dumy kobiecy głos, który wypłynął z ust wysokiej szatynki ubranej w bordową koszulkę z numerem jeden. Towarzyszyła jej dwójka ciemnowłosych chłopców, których pełne triumfu miny od razu przykuły moją uwagę. – Aleno, przepraszam cię na moment.  Rzekł przepraszająco Buffon i pocałował ją przelotnie w usta. Ukucnął i przytulił do siebie swoich chłopców. –I jak, jesteście zadowoleni z taty? – Chłopcy zgodnie pokiwali głowami i wtulili się w ramiona ojca, który po chwili ruszył w kierunku reporterów. Już miałam odejść, kiedy w głowie zaświtał mi pewien pomysł. – Czy mogę pani zająć chwilę? – Swoimi słowami zwróciłam na siebie uwagę szatynki. – Ależ jaka tam ze mnie pani, mów mi po prostu Alena. – Wzruszyła ramionami i posłała mi jeden ze swoich oszałamiających uśmiechów, które tak przyciągały męskie spojrzenia. – Claudia Gomez, bardzo mi miło. – Uścisnęłam jej dłoń. – Czy nie zechciałabyś udzielić mi wywiadu? Oczywiście, gdy znajdziesz chwilę. – Zapytałam nieśmiało a ona tylko kiwnęła głową, co najwyraźniej miało znaczyć „nie ma żadnego problemu”. Wyciągnęłam w jej stronę swoją wizytówkę, a ona schowała ją do torebki. – Na pewno zadzwonię. – Znieruchomiałam, kiedy młodszy chłopiec dotknął mojej nogi. Kiedy na niego spojrzałam zadzierał głowę do góry i wpatrywał się we mnie. Nie mogłam się oprzeć, by nie wziąć go na ręce. – Mogę? – Spojrzałam na jego matkę a kiedy uzyskałam pozwolenia podałam małemu mikrofon i wzięłam go na ręce. Uwielbiałam dzieci, a mały Buffon był wprost cudowny. – Czy mój tata dał pani autograf? – Zapytał tym swoim uroczym, dziecięcym głosem a mnie wprost zatkało. Na moje usta cisnął się szeroki uśmiech. – Ta pani jest dziennikarką. – Rzekł starszy z chłopców jakby to miało wszystko wyjaśniać i wskazał palcem na mikrofon, który jego młodszy brat dzierżył teraz dumnie w dłoniach. – A dlaczego pani tak śmiesznie mówi? – Zapytał jeszcze raz ciekawski chłopiec. – Davidzie. – Upomniała go matka a on bawiąc się moimi blond włosami nadal oczekiwał na moja odpowiedź. – Jestem Niemką Davidzie. Czy mój akcent jest naprawdę taki fatalny? – Tą część pytania skierowałam do Aleny a ona tylko machnęła ręką. – Nie przesadzaj, radzisz sobie świetnie. Żałuj, że nie słyszałaś, jak ja zaczynałam. Długo nie mogłam wyzbyć się czeskiego akcentu. To przyjdzie z czasem. – No to mnie pocieszyłaś – Rzekłam. – Ale.. Skoro jest pani Niemką, to, dlaczego nie płacze teraz pani z innymi Niemcami? – Davidzie Lee Buffon, upominam cię ostatni raz. – Odezwała się zmieszana Alena. – Nie ma sprawy.. Wiesz Davidku –Zaczęłam spoglądając na chłopca i odgarniając mu z oczu ciemną grzywkę. –  W życiu nie zawsze się wygrywa. Czasami trzeba przegrać, by potem bardziej docenić zwycięstwo. – Zacytowałam słowa mojego taty, które od lat starał się wpoić nie tylko w Mario, ale i we mnie. – Naprawdę miło było was poznać – Powiedziałam odstawiając chłopca na ziemię.


Zostawiłam mikrofon Danielowi, który już zdołał się uporać ze sprzętem a sama udałam się w stronę szatni niemieckich piłkarzy. Spóźniłam się. Była pusta, prawie. Moje oczy zatrzymały się na męskiej postaci. Podchodząc bliżej rozpoznałam charakterystyczną blond czuprynę Neuera. Wydawał się taki bezradny. Siedząc łokcie oparł na udach a dłonie zasłaniały jego twarz. Bez słowa usiadłam koło niego i objęłam go ramieniem. – Mam nadzieję, że nie przejmujesz się meczem. Przecież to nie twoja wina. Mój cichy szept przerwał wypełniającą pomieszczenie ciszę. Manuel obrócił swoją przystojną twarz w moją stronę i wpatrywał się we mnie przez chwile tymi swoimi oczami pełnymi błękitu jakby zastanawiał się, co ma mi odpowiedzieć, albo wprost przeciwnie, każąc mi się bardziej zastanowić nad moimi słowami. Chwycił rękawice bramkarskie leżące na jego torbie i zaczął nimi obracać w dłoniach. –Powinienem był to obronić. – Odezwał się. Ton jego głosu był opanowany, ale miał w sobie pewną dozę żalu, złości na samego siebie, że nie sprostał swojemu zadaniu. Emocje ucichły, ale po jego słowach ponownie zaczęły we mnie buzować. – Żartujesz sobie?! Dziesięciu facetów biega po boisku a kiedy piłka przekroczy linię bramkową to jest to twoja wina?! Manu, czy ty słyszysz w ogóle co Ty mówisz?! To absurdalne. Równie dobrze sam mógłbyś grac przeciwko włoskiej jedenastce, tyle, że wtedy gdybyś przepuścił bramkę mógłbyś mieć do siebie uzasadnione pretensje. – Wyrzucałam z siebie słowa z zapałem. Już miałam wyjść, kiedy Neuer chwycił mnie za rękę i przyciągnął do siebie. Odłożył rękawice na bok u usadził mnie na swoich kolanach. Był oszołomiony tym wszystkim tak jak ja. W moim głosie zabrzmiała teraz szczera nuta. – Manu, no. Jesteś najlepszy. – Rzuciłam przeczesując palcami jego krótkie blond włosy a kiedy zdałam sobie sprawę, że moje słowa wywołały na jego twarzy uśmiech, zrobiło mi się tak jakoś.. lżej. – Jestem pewien, że to samo mówisz Casillasowi. –No, widzę, że humor ci powrócił. Powiedziałam a moja twarz momentalnie pojaśniała. – To dzięki tobie. – Nie przesadzaj, chodź, fani domagają się autografów. – Spojrzałam w kierunku wyjścia, ale kiedy zobaczyłam Ozila opierającego się o framugę drzwi uśmiech momentalnie znikł z mojej twarzy. – Na kilku frontach nikt jeszcze nie wygrał. – Te słowa ewidentnie skierowane były do mnie. Chciałam wstać z kolan Neuera, ale ten wyraźnie mnie powstrzymał. – Autokar czeka. – Rzucił nonszalancko Mesut i wskazał palcem w kierunku parkingu. – Może zabierzesz się z nami? – Zapytał Manu odstawiając mnie na podłogę, po czym chwycił swoją torbę. – Nie wiem, czy to dobry pomysł. – Odparłam dając mu wyraźnie do zrozumienia, że widać nie przez wszystkich jestem mile widziana. – Jasne, chodź, będziesz mogła potem opisać jak to pogrążeni w depresji Niemcy wracają do hotelu. – Wtrącił się Mesut a ja zatrzymałam się i wpatrywałam w autokar stojący na parkingu. Idący za mną Neuer mało na mnie nie wpadł. – Nie przejmuj się, jest zazdrosny. – Z moich ust wydobyło się ciche prychnięcie. – Po prostu jego nie ma kto poprzytulać. – Dokończył bramkarz chowając swój bagaż i pociągnął mnie za sobą do autokaru. Chłopcy na mój widok wyraźnie się ożywili. Muller zrobił mi miejsce na tyle. – Wywiad się udał? – Zapytał Hummels a ja tylko pokiwałam głową. Zauważyłam, że autokar ruszył.

niedziela, 17 lutego 2013

Eins, czyli miły poczatek.

Zawile wpatrywałam się w zdjęcie moich rodziców i najbliższych przyjaciół, oprawione w prostą, aczkolwiek przyciągającą spojrzenia odwiedzających mnie, jak i pracujących ze mną osób, ramkę, które wręczyła mi Kathrin jeszcze przed moim wyjazdem do Madrytu.
– To tak żebyś o nas nie zapomniała. – Powiedziała to takim tonem, że nie potrafiłam powstrzymać łez, a przecież obiecałam sobie, że nie będę płakać. Doskonale zdawałam sobie sprawę, jak będzie mi bez nich ciężko i jak bardzo będę tęsknić dlatego nigdy nie rozstawałam się z fotografią, na której czas choć na sekundę zatrzymał się w miejscu. Nawet teraz kiedy wróciłam do Niemiec ta ramka stała się jednym z najważniejszych elementów wyposażenia mojego biurka w redakcji. – Gomez, rusz się, szef chce cię widzieć. – Przerwałam swoje rozmyślania słysząc głos jednego z nowych kolegów. Podniosłam wzrok znad biurka by móc spojrzeć na jego twarz, która jak zawsze była zwieńczona uśmiechem i jako tako wybadać sytuację. Wnioskowałam, że szef ma raczej dobry humor.  – Tak, już idę, dzięki. – Wygładziłam ołówkową spódnicę i ruszyłam w stronę gabinetu, który zazwyczaj był omijany przez pracowników szerokim łukiem. Nikt nie chciał znaleźć się na dywaniku szefa a on wzywał nas do siebie sporadycznie, tylko w ważniejszych sytuacjach i zazwyczaj po to, by nas opieprzyć. Zatrzymałam się przed drzwiami by pozwolić sobie na złapanie kilku - jakże potrzebnych mi w tej chwili – uspokajających oddechów. Wreszcie chwyciłam za klamkę. – Dzień dobry, czekałem na Ciebie. – Markus Schmidt dyrektor działu sportowego wstał zza biurka i przywitał mnie uściskiem dłoni w czasie kiedy ja próbowałam sobie przypomnieć, od kiedy przeszliśmy na ty. Wskazał na zapewne drogą, obitą czarną skórą, doskonale pasującą do wystroju gabinetu kanapę, stojącą po przeciwległej stronie pomieszczenia. – Masz ochotę na coś do picia? – Zapytał grzecznie a ja tylko pokręciłam przecząco głową. Cały czas zastanawiałam się dlaczego mnie wezwał. Starałam się sięgnąć pamięcią do momentu, w którym mogłam zrobić coś nie tak, w jakiś głupi sposób spartolić swoją pracę, ale nic nie znalazłam. Jeśli naprawdę zamierzał mnie za coś opieprzyć wcale nie musi zgrywać miłego. – Wie pan, chciałabym od razu przejść do sedna. – Rzuciłam spokojnie śmiało spoglądając w jego intensywnie zielone tęczówki, których widok zazwyczaj wprawiał mnie w zakłopotanie. Tak, był przystojny. Tak, wydawał się inteligentny. Owszem, był miły i niezamężny, ale ja nigdy nie patrzyłam na niego pod takim kątem. To byłoby z mojej strony nieprofesjonalne, poza tym, po studiach chciałam się głównie skoncentrować tylko i wyłącznie na pracy. – Jeśli nie jest pan zadowolony z mojej pracy.. –  Nie dokończyłam bo przerwał mi jego cichy śmiech. Teraz byłam już kompletnie oszołomiona. Lekko rozdrażniona poprawiłam się na kanapie czekając aż wreszcie mój przełożony zabierze głos. – Zapewne słyszałaś o Euro 2012, prawda? – Odruchowo kiwnęłam głową. Zapewne… Teraz nie mówiło się o niczym innym. To było bardzo ważne wydarzenie w życiu każdego piłkarza, ale i kibiców. Polska i Ukraina z przekonaniem zapewniały, że uda im się wszystko zorganizować, że nie będzie żadnej wpadki. Markus chwycił czarną skórzaną teczkę i wyjął z niej kilka kartek, które po chwili wylądowały przede mną na stoliku. – To terminarz meczów, każdy dziennikarz w fazie grupowej wybiera sobie jedną, bądź dwie drużyny z dowolnej grupy i zdaje dokładną relację z ich postępów na Euro. Rozumiesz, wywiady, artykuły z trenerami –  piłkarzami, spekulacje co do następnych meczy. – Dokończyłam. – Świetnie. Jeśli chodzi o grupę A byłbym usatysfakcjonowany gdybyś zgodziła się na… Rosję.. zważywszy na to, że jako jedyna znasz biegle język rosyjski co nie wymuszałoby na nas poszukiwania tłumacza. – Nie ma sprawy. – Rzuciłam entuzjastycznie na myśl o możliwości przeprowadzenia wywiadu z moim ulubionym rosyjskim piłkarzem – Alanem Dżagojewem a Markus zaznaczył moje inicjały na kartce tejże drużyny. – Poza tym.. twój brat jest piłkarzem, znasz jego kolegów, całe środowisko, dlatego mogłabyś zająć się również Niemiecką reprezentacją, oczywiście jeśli tylko chcesz. – Zrobię to z wielką przyjemnością. – Na mojej twarzy pojawił się jeszcze szerszy uśmiech. Jadę TAM! Naprawdę! Nie kryłam swojej radości przez co o mały włos nie zwaliłam jednej z kartek na podłogę. Schmidt nie skomentował tego, wręczył mi dokładne harmonogramy przebiegu spotkań grupowych i skierował na mnie swoje spojrzenie. – Liczę na ciebie. Naprawdę zależy mi na szybkim redagowaniu artykułów, ale też ich jakości i odpowiedniej oprawie graficznej. Jeśli chciałabyś kogoś do pomocy… – Pomyślę o tym, dziękuję. Czy to już wszystko? –  Tak, szczegóły wyślę ci mejlem. Dzwoń w razie gdybyś miała jakieś pytania. – Nie zawiodę pana. – Rzuciłam poważnie jednocześnie obdarzając mojego pracodawcę uśmiechem, który miał w pełni poprzeć moje słowa. – Taaaak! – Wyrwało mi się kiedy zamknęłam za sobą drzwi gabinetu szefa. Oczy moich kolegów i koleżanek z redakcji zwrócone były na mnie. Wzruszyłam tylko ramionami jakbym chciała im dac do zrozumienia, że nic ze mnie nie wyciągnął i starałam się powrócić do porządku dziennego, ale nie było to łatwe, zważywszy na to, że w myślach już planowałam podróż po Polsce i Ukrainie.


9 czerwca  
Niemcy pokonali we Lwowie Portugalię 1:0 (0:0) w drugim meczu grupy B piłkarskich mistrzostw Europy. Bohaterem spotkanie został Mario Gomez, który strzelił w 72. minucie jedyną bramkę. Wcześniej wicemistrzowie świata Holendrzy ulegli Duńczykom 0:1.

13 czerwca 
Perfekcyjnie funkcjonująca niemiecka maszyna pod wodzą Joachima Loewa postawiła na ostrzu noża los Holendrów, którzy są blisko wyeliminowania z turnieju EURO 2012. Po znakomitym spotkaniu Niemcy pokonały w Charkowie Holandię 2:1 w meczu grupy B.


17 czerwca 
Podopieczni Joachima Loewa pewnie wygrali wszystkie spotkania w swojej grupie i awansowali do najlepszej ósemki EURO 2012. Duńczycy z kolei po dość kiepskim spotkaniu żegnają się z turniejem. 


Cóż, moja praca ostatnimi czasy polegała głównie na pisaniu artykułów i ogólnym relacjonowaniu postępów naszej drużyny na Euro. Krążyłam między Gdańskiem, Warszawą, Charkowem i Lwowem starając się jak najlepiej wypełniać swoje obowiązki.  Po wygranym ćwierćfinałowym spotkaniu z Grecją wreszcie przyszedł czas na półfinał, na który tak wszyscy czekali.



Nie minęło nawet pół godziny od początku drugiej połowy a jasna twarz Claudii, zazwyczaj  wykrzywiona w szerokim uśmiechu coraz bardziej pochmurniała. Wyobrażenia o zakończeniu meczu zachwiały się. Entuzjazm dotychczas malujący się w jej niebieskich oczach prysł jak bańka mydlana pozostawiając po sobie jeszcze większą wolę walki, która uzewnętrzniała się w jej spojrzeniu, sposobie bycia. A wszystko to za sprawą podania Pirlo, które tym razem Balotelli wykorzystał najlepiej jak tylko potrafił i skierował piłkę do bramki Neuera.

- Przecież to był ewidentny spalony! Czemu ten… - Claudia przerwała na moment jakby porządkowała w głowie myśli. Półświadomie uderzyła dłonią o barierkę by dać upust swoim emocjom. - …sędzia nie podnosi tej pieprzonej chorągiewki?! Przecież w końcu od czegoś ją ma! – Dokończyła wrogo wpatrując się w linię boczną boiska, przy której stał arbiter. Posłała Silvii przepraszające spojrzenie. Miała nadzieję, że przyjaciółka wybaczy jej ten nagły wybuch. W końcu znały się nie od dziś, a i sytuacja nie ułatwiała Claudii panowania nad buzującymi w niej emocjami, choć zawsze starała się trzymać je na wodzy. Wśród włoskich kibiców wybuchła jeszcze głośniejsza wrzawa, która wcale nie pomagała blondynce się uspokoić. – Masz rację. – Odezwała się Kathrin, która zaraz potem zapomniała o całym świecie i posłała Manuelowi pełne otuchy i zrozumienia spojrzenie, mające mniej więcej mówić „przecież i tak nie zatrzymasz wszystkiego, nawet gdybyś bardzo chciał”. Claudia otoczyła ją ramieniem i popatrzyła na Silvię. W chwilach takich jak ta, najbardziej doceniała, że ma je przy sobie.
Mecz zbliżał się ku końcowi. Kibice obu drużyn wciąż pełni sił i nadziei na wygraną wytrwale kibicowali wymachując chorągiewkami i szalikami. Okrzykom nie było końca. Claudia zdenerwowana ściskała kciuki przypatrując się poczynaniom jej ukochanej jedenastki – a przede wszystkim dwóm, właściwie trzem, tak bliskim jej sercu osobom. Zacisnęła dłonie jeszcze mocniej jakby miało to przynieść jakikolwiek efekt. Poczuła jak paznokcie wbijają się jej w skórę, kiedy drużyna zaatakowała z kontry. W zadziwiająco szybkim tempie, jakby chłopcy grali „na pamięć”, piłka przedostała się od Badstubera, który odebrał piłkę De Rossiemu, wprost pod nogi Lahma, a ten od razu przerzucił ją do Kroosa. Toni nie czekając długo pozostawił piłkę Mario. Niestety jego strzał po raz kolejny zablokował Federico Balzaretti. Chwilę nieuwagi wykorzystał Reus. Widząc zbliżających się do niego obrońców nie ryzykował i podał piłkę do Bastiana, który korzystając z wolnej przestrzeni zakończył akcję strzałem z volleya. Buffon jednak i tym razem zademonstrował swoje nie byle jakie zdolności i dzięki swojej godnej pozazdroszczenia przez wszystkich młodych bramkarzy zwinności i wyskokowi zdołał zatrzymać piłkę. Kibice niemieccy jeszcze głośniej dali znać o swojej obecności na trybunach.

sobota, 9 lutego 2013

Prolog.

Odbierając swój bagaż odetchnęłam z ulgą. Ostatnimi czasy tyle mówiło się o jego chwilowym zniknięciu lub też całkowitej stracie z powodu sporadycznych jednak trzeba przyznać nieprofesjonalnych działań ludzi obsługujących lotnisko. Ostrożnie przemieszczałam się w tłumie pasażerów spieszących się, lub też dopiero przybyłych i nie mogących się odnaleźć w nowym miejscu. Nie wiedzieć czemu zatrzymałam się a moje błyszczące niebieskie oczy chłonęły każdy, nawet najmniejszy szczegół tak dobrze znanego mi lotniska w Monachium. Komuś upadł bilet, ktoś nie krył emocji bo gdzieś zapodział mu się bagaż… Choć nie było mnie tu tyle czasu nic się tutaj nie zmieniło, wręcz mogłabym przysiąść, że byłam tu zaledwie wczoraj. Wciąż rozglądałam się w poszukiwaniu znajomych, tak bliskich mi twarzy, ale na próżno. Czyżby o mnie zapomnieli? Przecież poinformowałam ich o swoim przyjeździe nie wcześniej, jak dwa tygodnie temu. Westchnęłam cicho i chwyciłam rączkę od swojej nowej, zaskakująco pojemnej walizki ale napotkałam opór. Co jest? Pomyślałam i nieco rozdrażniona odwróciłam się za siebie, wzrokiem napotykając tym samym na sylwetkę wysokiego bruneta z rozbawieniem wstrzymującego ruch mojej walizki. Przez chwilę patrzyłam w jego intensywne niebieskie oczy – lustrzane odbicie moich własnych jakbym szukała potwierdzenia, że to jednak nie sen, że naprawdę tu jest. Moja jasna twarz dotychczas pogrążona w odrobinę zawiedzionym wyrazie natychmiast się ożywiła, przywołując tym samym szeroki, charakterystyczny dla mnie uśmiech, który według mojego ojca przyprawiał o drżenie nie jedno męskie serce.
– Mario! – Krzyknęłam i natychmiast rzuciłam się w ramiona brata ściskając go tak mocno, jakbym bała się, że mi ucieknie.
– Spokojnie, mała. Chyba nie chcesz mnie udusić. – Jej uszu dobiegł przyjemny, męski, lekko rozbawiony baryton brata.
– A może chcę? – Rzuciłam przekornie odsuwając się od niego na tyle, by móc jeszcze raz spojrzeć w jego wesołe oczy.
– Mamo! Tato! – Krzyknęłam entuzjastycznie na widok rodziców i nie czekając odstąpiłam na chwilę od brata i uściskałam ich oboje naraz. Tak długo ich nie widziałam, a jak bardzo za  nimi tęskniłam.
Ostatnie lata spędziłam w Madrycie. Z powodu wielu obowiązków nie miałam czasu na częste przyjazdy do Niemiec. Studia w stolicy Hiszpanii były dla mnie szansą której nie mogłam zmarnować, dlatego musiałam zdobyć się na wiele wyrzeczeń – chociażby rozstanie z rodziną, z przyjaciółmi. Musiałam opuścić kraj, w którym się urodziłam i który tak bardzo kochałam. Właściwie nie było aż tak źle. Miałam szczęście, ponieważ dane mi było zamieszkać z młodszą siostrą mojego taty w samym centrum Madrytu. Dotąd nie znałam jej za dobrze, ale szybko odnalazłyśmy wspólny język. Była tylko kilka lat starsza ode mnie. W wolnych chwilach pomagałam jej w opiece nad dziećmi – dwójką uroczych, czarnowłosych chłopców, którzy przy mojej drobnej pomocy przekształcili część ogrodu na boisko. Z uśmiechem wspominam wszystkie „mecze” jakie się na nim rozgrywały.
– A gdzie…? – Nie dokończyłam, ponieważ ktoś zaskoczył mnie poprzez zasłonienie mi oczu rękoma. Były drobne i delikatne, nie miałam wątpliwości kto to.
– Silvia?! – Było to raczej stwierdzenie niż pytanie sformułowane w czasie kiedy odwróciłam się w jej stronę. Tak! Nie myliłam się. Miałam przed sobą piękną brunetkę a jej duże, brązowe oczy skoncentrowane były na mojej osobie.
– Tak się cieszę, ze wreszcie cię widzę. – Powiedziała delikatnie całując mnie na przywitanie w policzek. Silvia Meichel była moją najlepsza przyjaciółką jeszcze zanim zaczęła spotykać się z Mario. Odkąd tylko pamiętam traktowałam ją jak siostrę, której nigdy nie miałam i której mogłam powierzyć wszystkie swoje problemy, duchowe rozterki jak radosne epizody z mojego życia. Obawiałam się, że po moim wyjeździe nasza przyjaźń może ulec przedawnieniu, ale na szczęście nic takiego nie miało miejsca. Codziennie do siebie mejlowałyśmy, dzwoniłyśmy wymieniając się gradem informacji, opowiadając jak nam minął dzień przez co wydawałam krocie na zapłatę rachunków telefonicznych ale nie żałowałam. Dzień bez wiadomości, głosu Silvii był dniem straconym. Czułam się wspaniale wiedząc, że ją mam, że dba o mojego brata i resztę rodziny pod moją nieobecność. Tak bardzo pragnęłam ją uściskać aż wreszcie nadarzyła mi się ku temu okazja a ja jej nie zmarnowałam.
Tata i Mario zgodnie chwycili moje bagaże jednocześnie cicho narzekając na ich ilość a ja w towarzystwie najlepszej przyjaciółki i mamy ruszyłam w stronę parkingu.
– Jak podróż? – Zapytała jak zwykle żądna informacji brunetka.




– Bardzo dobrze – Odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – chociaż myślałam, że zdrzemnę się w czasie lotu, jednak miły starszy pan uniemożliwił mi to w dość… uciążliwy sposób. Strasznie chrapał, ale kiedy nie spał zasypywał mnie ciekawymi opowieściami ze swoich młodzieńczych lat i informacjami o córce, która również mieszka w Niemczech. Tak bardzo przypominał mi dziadka. – Stwierdziłam patrząc na mamę, która od jakiegoś czasu dziwnie mi się przyglądała. 
– Och córeczko! Zmizerniałaś! – Wydusiła z siebie wreszcie mama a ja posłałam jej jedną z kilku wersji spojrzenia „chyba sobie żartujesz”.
– Ciocia Megan – a właściwie po prostu Megan, bo tak na jej własną prośbę zwracałam się do niej w czasie pobytu w Hiszpanii – dobrze mnie karmiła. Ba! Wręcz wymuszała na mnie jedzenie, twierdząc, że nie zamierza potem słuchać zrzędzenia starszego brata jak to prawie zagłodziła jego małą dziewczynkę na śmierć. – Mimowolnie złapałam się za brzuch wspominając jej pyszne obiady. Wspaniale gotowała, to trzeba było jej przyznać, jednak w bardzo dużych ilościach, jak dla batalionu wojska a my dosłownie musieliśmy się tego wszystkiego pozbyć, najlepiej umiejscawiając to w naszych żołądkach.
– Mam wrażenie, że wyglądam jakbym była w ciąży. Chyba będę musiała jakoś zgubić te kilogramy. – Spojrzałam wymownie na dziewczynę brata a w mojej głowie narodził się pomysł wspólnego joggingu lub popołudniowych wyjść na siłownię.
– Nawet o tym nie myśl. – Szepnęła w odpowiedzi a ja z udawaną powagą zmrużyłam powieki jakbym chciała jej coś przekazać, coś, co mniej więcej mogło znaczyć „nie daruję ci tego”.
– Właśnie! Puk, puk! Jest tam kto? – Schyliłam się nieznacznie lekko trącając palcem płaski brzuch przyjaciółki. – Tak marzy mi się bratanek… albo bratanica. – Zrobiłam rozmarzoną minę wyobrażając sobie Mario Juniora albo uroczą kopię Silvii.
– Wszystko w swoim czasie. – Powiedziała przyszła pani Gomez najspokojniej jak tylko umiała.
– Cóż, czyli w najbliższej przyszłości nie doczekam się wnucząt.. A może to i lepiej? Jestem jeszcze za młoda aby zostać babcią. – Wtrąciła się moja matka niby od niechcenia, ostentacyjnie poprawiając i tak nienaganną według mnie fryzurę i patrząc to na mnie, to na swoją przyszłą synową. Silvia zapewne tak jak ja poczuła się nieco zawstydzona, skrępowana nie tyle wyrazem twarzy co słowami jakie wydobyły się z ust jej przyszłej teściowej. Jednak ja wychwyciłam w nim lekki zawód. Ach, moja kochana mama. Mogła udawać, ale ja znałam ją lepiej niż ona sama. Domyślałam się, że widziała mnie w tak urzekającym zestawieniu jak mąż i trójka dzieci. Podobny schemat tyczył się mojego kochanego braciszka.

Mario już kończył pakować mój obszerny bagaż do swojego nowego, bajecznie drogiego samochodu kiedy do nich dołączyłyśmy.
– Chyba zabiorę się z rodzicami, nie chciałabym wam przeszkadzać, gołąbeczki. – Powiedziałam rozbawiona a kiedy wzrok owej dwójki zatrzymał się na mnie poruszyłam brwiami. Otworzyłam drzwi samochodu rodziców by móc usadowić się wygodnie na tylnim siedzeniu. Zanim się obejrzałam już byliśmy w drodze do domu. Dopiero teraz doceniałam każdą chwilę spędzoną z rodzicami. A pomyśleć, że jako nastolatka narzekałam na to, że non stop wtrącają się w moje życie. Jaka byłam nie mądra.
– Co u Megan? – Zapytał ojciec a nasze spojrzenia spotkały się we wstecznym lusterku.
– Marudzi, że zbyt rzadko ją odwiedzasz. – Odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Poza tym wiele mi opowiadała o waszym dzieciństwie. Wcale nie byłeś tak grzeczny jak mi wmawiałeś! I wiedz, że wiem! – Starałam się by mój głos zabrzmiał z wyrzutem ale nic takiego nie miało miejsca. Podejrzewam, ze zabrzmiało to zabawnie. Nigdy nie potrafiłam zachować powagi kiedy miałam go przy sobie tym bardziej po tylu szczegółach o jakich dowiedziałam się od jego siostry a jakie on próbował przede mną „zataić”
– Jak ci się podobało życie w Hiszpanii? – Ojciec szybko zmienił temat. – Nie chcesz nam kogoś przedstawić? Twoja matka będąc tam tylko na wakacjach oczarowała mnie swoim urokiem i przywiozła do Niemiec jako pamiątkę, z którą już nigdy się nie rozstała. – Mrugnął do mnie a ja zaskoczona jego słowami nie wiedziałam co odpowiedzieć. Nie, historie o ich cudownym poznaniu znałam już na pamięć. Bardziej zaskoczył mnie fakt, że spodziewał się, że nie wrócę sama.
– Och Arthurze, daj jej spokój. Ma jeszcze czas. – Głos zabrała matka za co byłam jej ogromnie wdzięczna. Cieszyło mnie, że najwidoczniej rozumie moje położenia.
– Kochanie.. My w jej wieku…  – Nie dokończył widząc na twarzy mamy jeden z tych uśmiechów, których ja nigdy nie potrafiłam rozszyfrować i złożył na jej ustach przelotny pocałunek.
– Taatooo! – Odezwałam się specjalnie przedłużając wyraz. – Patrz gdzie jedziesz! – Skarciłam go, lekko trącając go przy tym w ramię.
– Dobrze, już dobrze. – Usłyszałam w odpowiedzi.
– A co do… – Urwałam starając się znaleźć odpowiednie słowa jakimi mogłabym wyrazić moje plany. – na pewno w przyszłości dochowacie się gromadki ślicznych, rozwrzeszczanych wnucząt, które zapewne razem z Mario zwalimy wam na głowę z natłoku własnych obowiązków, i które będziecie mogli do woli rozpieszczać ale na razie chciałabym zająć się pracą, realizowaniem własnych marzeń, okej? A w Madrycie studiowałam – specjalnie zaintonowałam to słowo – a nie polowałam na męża. – Wywróciłam oczami a ojciec o mało co nie zakrztusił się miętówką. Mama klepnęła go kilka razy w plecy stwierdzając, że to pewnie nic poważnego.
Wysiadłam z samochodu a moim oczom ukazał się stary – należący bowiem od wielu pokoleń do rodziny Bursche dom – ale w całkiem dobrym stanie w wyniku kilku drobnych, aczkolwiek bardzo istotnych zmian jakie wprowadziła pani architekt czyli moja matka by żyło nam się w nim jeszcze przyjemniej. Wiązało się z nim tyle wspomnień, które oglądałam teraz w swojej głowie niczym pokaz slajdów. A na jednym z nich ten oto chodnik przed domem, na którym któregoś lata starłam kolano potykając się o jedną z zabawek Mario. Na drugim sytuacja jak kiedyś przez przypadek przycięłam mu palec drzwiami co równało się z jego krótką, aczkolwiek bardzo głośną histerią. Na kolejnych – okno wychodzące z łazienki przez które wymykaliśmy się na imprezy; weranda na której potrafiliśmy w nocy siedzieć godzinami opowiadając sobie dla rozrywki straszne historie; strych, na którym przyłapałam Mario na paleniu papierosów, całe szczęście, że teraz porzucił ten paskudny nałóg; pozostałości domku na drzewie, który budowaliśmy z bratem przez całe wakacje. Na wspomnienie o mojej słynnej przygodzie z młotkiem uśmiechnęłam się do siebie i chwyciłam klamkę by móc choć na chwilę z powrotem powrócić do przeszłości. Zostawiłam płaszcz w przedpokoju a kiedy skierowałam się do mojego ulubionego pomieszczenia – do zawsze jasnego, przestronnego salonu, wprost oniemiałam z wrażenia. Moje oczy przykuł wielki transparent z kolorowym napisem „witaj w domu” a grupka znajomych twarzy wykrzyczała jak to zwykle bywa nierówne, nieco przedłużone słowo „niespodzianka”. Nie wiedziałam co powiedzieć. Byli tu wszyscy, koleżanki ze szkoły, sąsiedzi, połowa reprezentacji Niemiec z dziewczynami a w niektórych przypadkach żonami. 
– Jesteście niesamowici. Dziękuję za tak miłe przyjęcie. Tak bardzo mi was brakowało. – Wydukałam a w moich oczach pojawiły się łzy. Nie sadziłam, że rozkleję się w takim momencie. Nigdy nie należałam do szczególnie wrażliwych osób. Claudia, spokojnie, teraz już wszystko będzie tak jak dawniej, a nawet lepiej. Pomyślałam i opuszkami palców otarłam łzy.
– Lisa, Thomas, co u was? – Przywitałam się po czym podziękowałam im za kwiaty. Nie zdążyłam dłużej z nimi pogadać, bo u mojego boku pojawili się Mats i Cathy a później Sami i Lena.
– Jak tak dalej pójdzie, to mój dom zamieni się w kwiaciarnię. – Zażartowałam wymieniając z nimi uściski.
– Jaka fajna zmiana! Sarah, jak ładnie ci w nowym kolorze. – Stwierdziłam szczerze poprawiając jej za ucho jeden z zabłąkanych kosmyków kiedyś blond a teraz ciemnych włosów.
– No, mała. Urosłaś. – Stwierdził z wyraźnym rozbawieniem Manu, które można było dostrzec nie tylko w jego uśmiechu ale i oczach po czym przyciągnął mnie do siebie.
– Uwielbiam te twoje mądre spostrzeżenia. – Odpowiedziałam przekornie pokazując mu przy tym język.
Nie wiem jak, ale wyczułam jego obecność. Odwróciłam głowę a długie, blond loki musnęły moje blade oblicze. Moim oczom ukazała się sylwetka Bastiana. Delikatnie wydostałam się z uścisku Neuera posyłając mu przepraszające spojrzenie i dołączyłam do Schweinsteigera. Otoczona gośćmi nie mogłam wcześniej wyłapać w tłumie jego twarzy. Może dopiero przyszedł? Tak się bałam, że jednak nie zdecydował się wziąć udziału w tym szalonym „przedsięwzięciu” zorganizowanym przez moją rodzinę. Nigdy nie kryłam, że jest ważną postacią w moim życiu, jednak przed wyjazdem coś się między nami popsuło. Miałam wrażenie, że jest temu w jakiś sposób przeciwny, ale nic nie mówił.
– Buenos días. Cómo estás? – Zagadnął wręczając mi bukiecik czerwonych tulipanów, dokładnie takich jak lubię i z pewną dozą niezręczności jaka przejawiała się również w moim zachowaniu pocałował mnie policzek.
– Bien. – Odparłam cicho tuląc głowę do jego klatki piersiowej.
– Może ja to wezmę? – Wtrąciła się Kathrin wymuszając przy okazji na Mesucie podanie wazonu po czym zabrała ode mnie kwiaty. Posłałam jej pełnie wdzięczności spojrzenie, po czym skierowałam swój wzrok na przystojną twarz Bastiana.